niedziela, 25 września 2016

Róże, kotki i...pasikonik

   Przez dłuższy czas nie chciało mi się pisać, choć włączałam komputer.  Chyba już za długo prowadzę blogi i nastąpiło zużycie materiału.
   Od kilku dni czekają te zdjęcia, które teraz umieszczę. Na początek tegoroczne kotki, które wreszcie odważyły się z matką przyjść na naszą działkę. Najprawdopodobniej matka znów się okociła i nie w głowie jej opieka nad wiosennym potomstwem.


Kocica siedzi na płytkach, odwrócona tyłem. Jest niesamowicie wychudzona, widocznie macierzyństwo ją wyczerpało.


Najodważniejszy kociak zagląda na taras, gdzie mąż szykuje miskę z jedzeniem.


Bardziej bojaźliwy kotek gdzieś uciekł, a odważny nawet nie drgnie. Matka ze znudzeniem przygląda się wszystkiemu, co się dzieje.


I znów jest cała trójka. 

Nawet nie sądziłam, że zakwitną u nas takie piękne jesienne róże.





Oczywiście nie pozwoliłam ich nikomu zerwać, wystarczy, że się ich nawąchałam, bo róże ogrodowe mają cudowny aromat. Niech sobie rosną aż do przekwitnięcia. 
     Kilka dni temu zobaczyłam na parapecie zewnętrznym balkonowego okna ogromnego pasikonika. Przypomnę, że mieszkam na trzecim piętrze. Zawołałam męża z komórką i cały czas śledziłam, gdzie owad się przemieszcza. Najpierw wszedł na ścianę obok okna,


potem wdrapał się na sufit balkonu.


Wyjaśnię, że pasikonik miał wszystkie odnóża, choć na zdjęciach wygląda tak, jakby ktoś niektóre kończyny mu poobrywał, a on po prostu je podkurczał, aby iść. Potem sobie pofrunął.
   W następnym poście umieszczę zdjęcia kwiatów rosnących w Turcji, bo zmusiłam syna, aby je sfotografował i mi przesłał. Dodam, że syn już wrócił do Polski.
 

sobota, 10 września 2016

Na razie nie widać jesieni

   Od kilku dni panują w Polsce afrykańskie upały i dlatego prawie nie wychodzę z mieszkania, które ze względu na usytuowanie pomieszczeń, jest dość chłodne.
   Zdjęcia, które dzisiaj umieszczę na blogu, pochodzą z kilku dni i na przykład jabłuszka już wyglądają inaczej niż wtedy, gdy pozowały do fotografii.



Mamy trzy rodzaje winogron, najsmaczniejsze są różowe, których jest najmniej.



Mamy jeszcze zielone winogrona, ale akurat ich nie sfotografowałam. 
   W dalszym ciągu dojrzewają malinki i chyba jeszcze nigdy nie było ich tak dużo. Prawie codziennie zjadam dość spory pojemniczek tych smakowitych czerwonych owoców.


   Zdążyliśmy już zjeść śliwki i gruszki, ale tych nie mieliśmy zbyt dużo.

   Możemy się pochwalić bardzo wysokim słonecznikiem, który  będzie czekał do czasu, aż jego ziarenek nie wydłubią różne małe ptaszki, które są tak czujne, że nie pozwolą się sfotografować.


   Aronia już oberwana i bulgocze w butli, bo mąż nie chciał zrobić nalewki.

   
   Wino z czerwonej porzeczki już skończyło fermentować i można je degustować, tylko nie ma komu, bo ja żadnego alkoholu nie piję. 

   Na działce czerwieniejące liście kaliny przypominają o zbliżającej się jesieni. 


   Z kwiatów mogę pochwalić się jedynie  różową cynią i astrem w takim samym kolorze.



Inne astry jeszcze nie zakwitły, widocznie będą później i rozświetlą nadchodzącą jesień.

   W mieszkaniu jak szalone kwitną pelargonie, to chyba zasługa nawozu w pałeczkach.




   Na działce już, niestety, zakwitły zimowity, które nie napawają radością, bo wiadomo, że zwiastują zimę




   I na koniec balon, który przez kilka dni przelatywał w pobliżu mojego balkonu, ale nie na tyle blisko, aby mu się dokładnie przyjrzeć. Proszę zobaczyć, jak piękne jest wieczorne niebo. Mój balkon wychodzi na wschód.