niedziela, 24 września 2017

O dziwo, biorę udział w konkursie!!!

   Nigdy nie biorę udziału w żadnych blogowych konkursach, ale w tym, organizowanym przez  Krystynę z bloga

                                          http://klubkotajasna8.blogspot.com/

postanowiłam wziąć udział.  Wrześniowy konkurs u Krystyny odbywa się pod hasłem "Jesienny kot".


    Bardzo lubię rude koty, a ten, którego zdjęcie wysłałam na konkurs, jest nie tylko rudy jak jesienny liść, ale też wyjątkowo wredny. Najprawdopodobniej we wczesnym dzieciństwie mógł wyglądać tak, jak słodki, rudy kociak, który musieliśmy przynieść z działki do domu, bo został sierotką.


Niestety, sierotka nie mogła u nas zostać ze względu na alergię syna, na szczęście kociak trafił w bardzo dobre ręce.

   Rudy kot, który trafił na konkurs, nigdy u nas nie był, bo należy do mojej przyjaciółki, która jest niesamowitą kociarą. Jagusia, bo tak ma przyjaciółka na imię, kiedyś, będąc na swojej działce, usłyszała żałosne miauczenie dochodzące z jakiejś rury. Z trudem wydobyła małe kociątko, które choć uwolnione,  broniło się ząbkami i  pazurkami.
   W domu Jagusia postawiła maleństwo na białym prześcieradle i spryskała je jakimś preparatem na pchły. Prześcieradło natychmiast stało się czarne od mnogości pcheł.
    Przyjaciółka nadała mu jakieś bardzo słodkie imię, które w ogóle nie pasowało do rudej przybłędy, która nie pozwoliła do siebie podejść. Mąż przyjaciółki nazwał go Fryckiem i tak już pozostało. Nigdy nie widziałam wredniejszego kota, który atakował każdego przechodzącego w pobliżu, nawet swoją panią. Lubił leżeć w kuchni na okapie i gdy tylko Jagusia podeszła do kuchenki, natychmiast na nią skakał i drapał jej plecy.
   Frycek stał się wielkim kocurem, ważył 8 kilogramów i wyglądał jak tygrys, a nie zwykły kot. Z wiekiem nieco złagodniał i się uspokoił, ale ja dalej się go bałam.
                    A OTO I BOHATER MOJEJ OPOWIASTKI O RUDYM KOCIE


Mimo że nikt i nic mu nie zagraża, czujnie spogląda na fotografa, a prawa łapka ma ochotę go drapnąć.

   Na koniec przypomnę, że biorę udział w konkursie, a właściwie to Frycek bierze, więc można na kota mojej przyjaciółki oddać głos na blogu 
 http://klubkotajasna8.blogspot.com/

   Zaraz zadzwonię do Jagusi, na pewno się ucieszy, że jej Frycek jest jednym z bohaterów konkursu.
                                                                        Dopisek 

Można głosować od 2 do 4 października włącznie, "mój" Frycek ma numer 6.

   Kolejny dopisek 

Już można głosować. Podaję linka:


Przypominam, że Frycek  ma numer 6, ale wszystkie inne koty też są wspaniałe.

poniedziałek, 18 września 2017

Zimowity zwiastują jesień

   Te piękne kwiaty to zimowity, mimo że wyglądają uroczo, to za nimi nie przepadam, bo to kwiaty jesieni, a potem zimy.


Astry to też kwiaty jesieni.


 Nasza piękna kalina już poczerwieniała i choć wygląda pięknie, to smutno mi, gdy na nią patrzę.

 
    Zakwitło kilka ślazówek i czerwona róża. 



   U naszej sąsiadki, pani Janki, miłośniczki róż, jest ich dużo więcej.



   Wreszcie zakwitł nasz milin, tylko nie wiem, dlaczego tak późno. chyba nie służyły mu obfite opady deszczu.


   Ostatnio przybłąkał się dość odważny kotek, który chyba był bardzo wygłodzony, bo nie dość, że natychmiast rzucił się na jedzenie, to jeszcze wygrzewał się na płytkach i łączce, jakby chciał nam powiedzieć, że zawsze będzie do nas przychodził, aby się najeść.



   Niedzielna wyprawa męża na grzyby zaowocowała nie tylko zbiorem niedużych grzybków, nadających się do octu, ale też zdjęciami uroczych muchomorów, które bardzo mnie uradowały. Te czerwone śliczności zostały, oczywiście w lesie  i mam nadzieję, że jakimś bezmyślnym grzybiarzom nie przyjdzie do głowy, aby je zniszczyć, bo tak pięknie zdobią las.



ŻYCZĘ WSZYSTKIM POGODNEJ JESIENI I MNÓSTWA SŁOIKÓW PEŁNYCH 
JEJ DARÓW.

środa, 6 września 2017

Na grzyby!

   Gdy tylko zacznie się wrzesień, mąż natychmiast wyciąga z piwnicy rower i rusza w las. W sobotę zobaczył pewną kobietę z koszem grzybów i doszedł do wniosku, że sezon grzybowy jest rozpoczęty. Od dawna padało, noce nie są zbyt zimne, więc grzyby muszą być! W ubiegłym roku nie było ani jednego grzybka i szybko wyczerpały się zapasy suszonych grzybów, więc trzeba je uzupełnić.
   W poniedziałek mąż nie znalazł zbyt dużo, ale i tak trzeba je było suszyć do godziny drugiej w nocy. We wtorek, czyli wczoraj, już było lepiej, bo pojawiły się borowiki, o których marzy każdy grzybiarz.




Nawet widać jakąś kurkę. Jako że wychowaliśmy się na wsi w pobliżu lasów, bardzo dobrze znamy się na grzybach, a jeśli do któregoś mamy wątpliwości, to po prostu go nie zrywamy.

   Na razie wszystkie grzyby są suszone, bo są zbyt duże do marynaty, wprawdzie te można było pokroić i włożyć do octu, ale mąż liczy na to, że gdy pojedzie wczesnym rankiem, to znajdzie małe grzyby.

   Pochwalę się  jeszcze cukiniami, kabaczkami i patisonami, które zrywamy codziennie z działki. Niektóre są ogromne, bo niezwykle szybko rosną.


   Wreszcie się zdecydowałam, że usmażę je w plasterkach oraz jako placuszki. Dzięki przepisom w internecie wiedziałam, jak to zrobić. Tak wyglądała część niezwykle smacznych placuszków.

 
 Choć dodałam zbyt dużo mąki, to i tak mąż stwierdził,  że są smaczniejsze od placków ziemniaczanych i warto dla nich hodować patisony, kabaczki i cukinie.

Muszę się jeszcze czymś pochwalić, a mianowicie naszymi malinami, którym nie przeszkadza deszcz i co drugi dzień zrywamy po pół kilograma.


Nie robię z nich soków, lecz sama zjadam taką porcję:


   W następnym poście pokażę zdjęcia mizernych kwiatów,  którym nie służyło deszczowe lato w tym roku.