Okazuje się, że na działce mamy trzy małe koty, w tym oczywiście mojego słodkiego Gacusia. W tej chwili jest najodważniejszym maluszkiem i pozwala zbliżyć się do siebie na metr.
Pogoda nas nie rozpieszcza, często mamy ulewę lub burzę, więc działka jest zalana wodą i mąż musi jeździć na nią codziennie, aby wybrać wodę z oczka, która się w nim nie mieści. Dziś też już zdążyliśmy przeżyć burzę od godziny 9 do 9,30. W tej chwili mamy słoneczko, ale jest niesamowicie parno.
Koty nie lubią moczyć łapek w wodzie, więc mama Gacusia wskoczyła na kamień, a jej synek (a może córeczka) medytuje, czy pójść w ślady rodzicielki. Za kamieniem widać przepełnione oczko i wylewającą się na trawnik wodę.
Biało-szara kocica ulokowała się na beczce, zaś inne koty próbują chodzić po płytkach, bo trawa jest zbyt mokra.
Mój Gacuś schował się pod daszkiem wiatraka, ale zaraz stamtąd czmychnął.
Po jednej z burz zobaczyliśmy z balkonu śliczną tęczę na wschodzie, która potem się podwoiła, jednak ta druga była dużo jaśniejsza.
Wtedy pomyślałam, że ta tęcza jest zwiastunem końca opadów i faktycznie tak się stało, choć tylko na krótko. Na drugi dzień była już ładna pogoda i koty mogły osuszyć wilgotne futerka.
Widać, że Gacuś jest najbardziej łapczywy i ledwo daje sobie radę z dużymi kawałkami wątróbki.
Po obiedzie zaczął rozmyślać nad sensem kociego życia, najpierw siedząc na płytkach, a potem leżąc na nagrzanych kamieniach.
Jednak cały czas czujnie nadstawiał uszka, chyba nie chciał, aby coś ciekawego go ominęło.
Na działce podczas tych ulew i burz zakwitły lilie, choć nie tak pięknie jak w ubiegłym roku.
Syn się cieszy, bo ojciec dostarcza mu kabaczków na leczo, które bardzo lubi, a ja za nim nie przepadam, bo obrzydziłam sobie w Bułgarii.
To jest plon tylko z jednego dnia. Dalej nie odróżniam cukinii od kabaczków, jedynie wiem, jak wygląda patison, na który mąż mówi "kapiszon".
Mam nadzieję, że w nocy lub przed wieczorem nie będzie kolejnej burzy i będzie można spokojnie spać, jednak na wszelki wypadek wyłączę komputer z prądu.