Piękny, kwitnący fioletowo rododendron, który wiele lat temu posadził sąsiad, był dokoła zryty. Na szczęście dziki nie wyrwały go z korzeniami.
Mąż poszedł na skróty przez niczyją łączkę i oczom ukazał mu się taki widok:
Nie wiadomo, ile dzików tu ryło, ale na pewno było ich całe stado.
Zaniepokojony mąż szybko poszedł na naszą działkę, która z jednej strony nie jest ogrodzona i odetchnął z ulgą, bo do nas doszedł chyba tylko jeden dzik i poczynił niewielkie spustoszenia. Trochę zrył łączkę przed altanką, nieco spustoszył jedną okrągłą rabatkę i wykopał niewielką borówkę amerykańską, którą mąż zaraz na nowo posadził.
Ciekawa jestem, w jaki sposób dziki dostały się na działkę. Albo ktoś nie zamknął furtki czy bramy, albo dziki wykopały dziurę pod okalającą działki siatką.
W moim mieście nie grasuje zbyt dużo dzików, ale kiedyś na pewnym osiedlu można było zobaczyć ogromną lochę z małymi warchlaczkami, którą wreszcie udało się przegonić do lasu. Na bramie wejściowej na cmentarz, gdzie są groby rodziny mojego męża, zawieszono informację o zamykaniu furtki, gdyż mogą wejść dziki.
Teraz coś przyjemniejszego, mianowicie zdjęcia dwóch puchatych szynszyli. Z nauczycielskiego obowiązku napiszę, że w liczbie pojedynczej jest to jedna szynszyla.
A teraz drugie słodkie stworzonko- malutki york, którego właścicielem jest kolega męża. Akurat gdy fotografowaliśmy yorka, był on na spacerze z córką właściciela. Zdziwiłam się, bo yorki nie są zbyt przyjaźnie nastawione do nieznajomych ludzi, a ten wręcz łasił się do nas. Był w ciągłym ruchu i trudno było zrobić mu zdjęcia:
Wreszcie stracił zainteresowanie naszymi osobami, bo zobaczył dwa zaprzyjaźnione psy i szybko do nich podbiegł.
Aby nie było w tym poście tak szaro, na koniec umieszczę zdjęcie pięknych róż z aktualnym, nieco zmienionym hasłem:
"Nie czas żałować róż, gdy pod toporami padają drzewa!"