Hotel, w którym przebywał we wrześniu, znajduje się w pobliżu Antalyi i jest luksusowy, choć pobyt w nim wcale nie jest drogi. Nawet syn się zastanawiał, jak może właścicielowi się opłacać, ale widocznie są na to jakieś sposoby.
Urzekł mnie sufit z ciekawymi żyrandolami. Zresztą wystrój hotelu jest rewelacyjny, ale nie mogę pokazać wszelkich stolików, otoman, fotelików, bo zawsze ktoś na nich siedzi. Wystarczy obejrzeć jeden z tureckich seriali, aby mieć wyobrażenie o przesadnym luksusie tego hotelu.
Zdjęć takich stołów i bufetów z przysmakami mam bardzo dużo, bo od kiedy zaczęłam oglądać "Wspaniałe stulecie", niezwykle interesują mnie tureckie potrawy.
Tak ozdobione jest jedno z wejść do hotelu.
Bardzo zaciekawił mnie domek dla kotów. Z boku jest skarbonka na datki, aby za nie kupować jedzenie.
Kilka kilometrów od hotelu można zwiedzać starożytne ruiny.
Na koniec prezent, jaki przywiózł mi syn; jest to lokum, o które prosiłam, bo chciałam się przekonać, czy naprawdę jest takie słodkie, jak się mówi o tureckich słodyczach. Jedno opakowanie otworzyłam zaraz po przyjeździe syna, drugie czeka na swoją kolej. Rozczarowałam się, bo są to zwykłe niewielkie galaretki obsypane cukrem i wcale nie są nazbyt słodkie. Na dodatek jest w nich mało orzechów, choć na zdjęciu z opakowania wydaje się, że jest ich zatrzęsienie.
Chyba przedwczoraj spadł w moim mieście pierwszy śnieg, ale że za nim wcale nie tęsknię, więc go nie sfotografowałam, za to już od dłuższego czasu czekają zdjęcia ulicy, którą widzę z balkonu. Pobocze ulicy jest obrośnięte dębami, które w październiku pięknie się przebarwiają.
Jak widać, mieszkam przy dwóch ulicach i czasami trudno mi to wytłumaczyć. Ta ulica z dębami prowadzi do granicy niemieckiej, przy tej drugiej stoi mój wieżowiec.